Choć rajd Niemiec nie był łaskawy dla naszej załogi postanowiliśmy przedstawić go Wam z trochę innej perspektywy – kibiców, którzy byli na nim i na żywo mogli kibicować Robertowi i Maćkowi. Jak oni odebrali te wszystkie przygody? Czy awaria silnika lub urwane koło popsuło atmosferę? Zapraszamy do lektury :)
@Lady_D i ArHet
Przygotowując się do rajdu Niemiec, oglądałam zeszłoroczne onboard’y i myślałam, że wiem co mnie czeka – jak że się bardzo myliłam :) te piękne drogi wśród winnic z górkami i zjazdami okazały się wielkimi górami z bardzo wąskimi ścieżkami (bo drogą tego nie da się nazwać). Jazda nimi sprawiała wielką frajdę (dzięki temu, że nasza nawigacja poprowadziła nas na skróty mieliśmy okazję przejechać się po paru winnicach) ale jak sobie pomyślałam, że kierowcy rajdowi pędzą nimi z prędkością ponad 100km/h to włosy dęba stają. Ale może po kolei :)
Gdy w czwartek dowiedzieliśmy się, że silnik jest zepsuty i nie wiadomo czy w ogóle Robert pojedzie, na początku byliśmy w szoku ale później stwierdziliśmy, że będzie co będzie. Prawdę mówiąc czułam się jak by mi ktoś zjadł wisienkę z tortu – niby mam cały tort przed sobą ale ja tak bardzo miałam ochotę na tą wisienkę :( Dopiero rano, gdy wyjeżdżaliśmy, dowiedzieliśmy się, że Robert jedzie. Co prawda z karą 5minutową ale jedzie – kamień z serca nam spadł i od razu lepiej wstawało się o 2 rano i jechało kolejne 400km. Zajechaliśmy na OS2 – Waxweiler i jak tylko wyszliśmy z auta, stojący obok nas Niemiec z uśmiechem na twarzy mówi „I was in Rally Poland in this year” :D Powiem szczerze, miłe powitanie :) Po wymianie uśmiechów i uprzejmości poszliśmy na strefę kibica. Po znalezieniu odpowiedniego miejsca rozwiesiliśmy flagę i czekaliśmy na naszą załogę. Oglądając przejazdy innych załóg emocje rosły coraz bardziej, a ja przygotowywałam się by zrobić fajne zdjęcie „Pięknej” z flagą w tle (a raczej na pierwszym planie). Gdy speaker (bo na tej strefie takowy był) zapowiedział, że zobaczymy Roberta i w tle słychać było słynne wytytytyty… bum bum (bo tak to brzmiało ;) ) to moje wszystkie przygotowania szlag trafił i z otwartą buzią oglądałam jak Robert mknie koło nas. Na szczęście pod koniec „otrzeźwiałam” i parę fotek zrobiłam :) No ale można powiedzieć, pierwsze koty za płoty – i później było już mniej emocjonalnie :D
Poczekaliśmy jeszcze chwilę, ruszyliśmy w stronę auta i obraliśmy kierunek na OS 4 – Mittelmosel. Patrząc na mapki, parking miał być niedaleko od strefy kibica :) Śmialiśmy się z Arkiem, że organizator podał informacje, że odległość od parkingu do punktów widokowych może wynieść kilometr tylko szkoda, że nie napisał, że pionowo w górę ;D także trzeba mieć niezłą kondycję by móc oglądać ten rajd – a szczególnie pierwszy dzień :) za to nagroda w postaci przepięknych widoków jest tego warta :) ale nie po widoki tam pojechaliśmy – miejscówkę mieliśmy nie najlepszą ale coś było widać :) Wejście chłopaków w nawrót robił duuuże wrażenie :) pięknie, czystko i bez zbędnych poprawek :)
Po porannych wspinaczkach nie co zmieniliśmy plan na pierwszy dzień i pojechaliśmy jeszcze na OS5 – Sauertal 2. Jeżeli wyobrażaliśmy sobie, że rano była wspinaczka, to szybko uległo to zmianie :) strefa piękna, ale dostać się z nią to jak wejść na szczyt Pałacu Kultury na piechotę po schodach i żeby tego było mało, to z dzieckiem na rękach :) ale czego się nie robi, żeby mieć fajną miejscówkę. Na punkcie widokowym szybko znalazło się miejsce na flagę, na tyle fajne, że widać ją praktycznie na każdym onboardzie z tego przejazdu :) Tu kolejny piękny przejazd naszej załogi – agresywny ale czysty, ach aż miło było patrzeć :) i powiem szczerze, że wierzyć się nie chciało, gdy nagle otrzymałam SMS’a od Eleny, że chłopaki stoją. Wpatruję się w ten telefon jak bym zapomniała jak się czyta i ocucił mnie kolejny SMS – “ruszyli ale wolno”. Krótka wymiana zdań i postanowiliśmy ruszyć na serwis – my :) niestety, po drodze nasz mały kibic się zbuntował i trzeba było wracać na pokoje – taki urok jeżdżenia z dziećmi na rajdy – ale lepiej tak niż wcale :)
Drugi dzień zaczęliśmy wcześnie rano – bo już o 6 pobudka i wyjazd na OS 9 – Grafschaft. Po dojechaniu na parking przywitał nas widok zaspanego słońca jak i kibiców wyłaniających się z namiotów :D na tym odcinku w końcu usłyszeliśmy nasz piękny język – czyli nie byliśmy jedynymi Polakami na rajdzie (bo w piątek tak myśleliśmy) :D po przejechaniu pierwszych aut człowiek zapomniał, że jest tak wcześnie :)
Nakręceni pojechaliśmy na słynne Panzerplatte Lang. O dziwo w Niemczech też są korki i ledwo co zdążyliśmy na start. Z racji, że już auta techniczne jeździły po odcinku, obsługa nie pozwoliła mi powiesić flagi i … może to nawet dobrze, bo my Roberta i Maćka już nie zobaczyliśmy :( Po otrzymaniu informacji, że chłopaki stoją poczekaliśmy, aż młoda się wyśpi i pojechaliśmy na serwis. Powiem szczerze, na serwisie było pusto – ok, ekipy powoli wyjeżdżały na drugą pętle ale tylko pod stanowiskiem Roberta było widać trochę ludzi, a tak to można by rzec, że ani żywiej duszy. Poznaliśmy tam kilku fajnych Polaków ( w tym klubowego Enzo z żoną :D ), których serdecznie pozdrawiam, jeśli to czytają :) Po krótkiej wymianie zdań z mechanikami Roberta dowiedzieliśmy się, że za kilkadziesiąt minut zobaczymy „Piękną”, niestety na lawecie. Na początku sędziowie zaczęli przyglądać się uszkodzeniom i po dość emocjonalnych rozmowach (tu byliśmy przekonani, że rajd dla naszej załogi się skończył) mechanicy wprowadzili auto do stanowiska i powoli zaczęli szykować części. Po raz drugi, podczas tego rajdu, kamień spadł nam z serca :D Poobserwowaliśmy jak naprawiają auto i trzeba było wracać do domu :)
Ostatni dzień zaczęliśmy koło godziny 5:30 i tu po raz pierwszy byłam zaskoczona organizacją, a raczej jej brakiem. Kompletnie nie oznaczony dojazd do OS’u 18 Stein & Wein spowodował, że dotarliśmy w samą porę by zobaczyć Roberta. Sama strefa kibica była masakryczna ale daliśmy radę :D Tak jak Robert z Maćkiem :) pięknie przejechany nawrót z lekkim poślizgiem wszystkich postawił na równe nogi :)
Jako ostatni odcinek wybraliśmy Power Stage – OS21 Dhrontal 2 :) Flagę rozwiesiliśmy na samej mecie – bo spodziewaliśmy się, że chcąc nie chcąc i tak ja pokażą w tv, a na mecie w sumie jeszcze nie byliśmy :D Dołączyli do nas Enzo z żoną oraz Darek i Ozi na chwilę się pojawili. Mieliśmy fajną miejscówkę do czasu jak nie wpadł klub Ogiera i niestety siłą nas wypchali i nasz widok ograniczył się tylko do przerwy między tablicami. Dobrze, że flagę było widać i jej się nie dało zasłonić :D Gdy chłopaki podjechali na metę było widać, że są zadowoleni z tego dnia a my mogliśmy im podziękować oklaskami :) Nie wiem czy nas widzieli, ale flagi raczej nie dało się nie zauważyć :D
Takie moje spostrzeżenia z tego rajdu: Robert robił niesamowite wrażenie swoim przejazdem i nie tylko na nas :) jako nieliczny dostawał brawa od kibiców :) jechał agresywnie ale płynnie. Jak dojdzie do tych wyników skuteczność ( czyli omijanie błędów, pech itd.) to będziemy mieli mega powody do zadowolenia :) Sam rajd jest dość specyficzny :) Pomijając już omawiane wspinaczki górskie i piękne widoki, trasy są kręte i na brak punktów widokowych nie można narzekać. Organizacja poza jednym OS’em była rewelacyjna – wszystko dobrze opisane, dużo punktów widokowych co powodowało, że nie było na nich masy ludzi, a „sejfciarze” bardzo mili i zawsze z uśmiechem do kibiców – nawet jak zrobiło się coś nie po ich myśli :) ale… ( żeby nie było tak słodko) w porównaniu do rajdu Polskiego jest coś czego oni mogą nam zazdrościć – mianowicie atmosfery :) Kibice w Niemczech są dość powściągliwi w swym kibicowaniu –np. gdy Kopecky pokazał jak pięknie wchodzić w nawroty, jedynie kilkoro kibiców zaczęło klaskać :) Mając rajd Polski w pamięci czułam się dość dziwnie :) to tak jak by porównać Polskich kibiców siatkówki podczas meczu z kibicami tenisa ziemnego (jeśli ktoś oglądał choć raz taki i taki mecz to wie o czym mówię) :D Ale żeby nie było – chyba najlepszą recenzją będzie to, że bardzo chcemy tam wrócić za rok – no bo przecież, jeszcze zdjęcia z Robertem nie mamy :D
Miejsce na podium dla Roberta i Maćka na przyszły rok zarezerwowane :)
@Lolo
Po raz pierwszy obrobiliśmy z całą rodzinkałą rajd od A do Z czyli od shakedown do ostatniego SS. Był to tezż nasz trzeci ADAC. Tym razem plan był całkowicie inny : mniej serwis parku i więcej na trasie. Na dobre nam to wyszło bo, tak jak już krótko pisałem, stanowisko RK WRT w tym roku iście mnie przeraziło. Nadal nie rozumiem jak ci ludzie maja siłe stale walczyć z przeciwnością. Tak, to musi być pasja, bo zdrowy rozsadek nakazywałby zwinąć walizki i nie ruszać się z domu. Potwierdzę przy okazji przypuszczenie jednego z klubowiczów ;-), że tak, sponsorzy wola stale 8-10 lokaty bez tupetu, niż chwilowe wzloty na top 5. Wystarczyło popatrzeć na zaplecza niektórych innych zespołów…
Wyjątkowo ciekawe było przejechanie w sobotę niedzielnych owsów Stein&Wein i Dhrontal. Trasa była zabezpieczona i oznaczona pod rajd i kilku organizatorów jeszcze krążyło tu i tam aby poprawić ostatnie usterki. Stein & Wein był połączeniem szybkiej sekcji na drodze z bardziej wąskimi i krótkimi sekcjami w drugiej części oesu. Poza dwoma nawrotami, które pokonałem, pomimo wewnętrznego dopingu w stylu “dawaj tato, jak Robert Kubica!!”, cofając 2-3 razy (niestety mój S-max jest definitywnie nie rajdowym autem), oes jest zupełnie do “przejechania” i dosyć łatwo zapamiętać jego charakterystyczne wersje. Przejeżdżając Dhrontal zrozumiałem dlaczego organizatorzy wybrali ten odcinek na SS… Strome, kręte podjazdy i zjazdy, wąziutkie drogi w winnicach na stoku góry, zero możliwości na centymetr błędu lub jakakolwiek szanse ratunku. Na zakończenie jeszcze przejazd przez mini mostek o szerokości max. 2m z zakrętem 90° w prawo na brudnym asfalcie… Wrażenie z prędkością 20 km/h, nie do przejechania w tempie rajdowym bez porządnej dozy adrenaliny.
I te niedzielne oesy były, na moje amatorskie oko, najlepsze w wydaniu Roberta Kubicy odkąd go śledzę. Precyzyjna jazda, doskonale negocjowane nawroty, stale tempo i rytm na całym odcinku. Czy tu w końcu zadziałał samochód? Nie wiem i jest to dziwne, bo w sobotę po Hinkelsteinie tylne zawieszenie wymienili tylko częściowo, dużo było klepania młotkiem i odginania łomem… geometria i ustawienia zawieszenie były jednak całkowicie nowe, tak jak tylny dyferencjał (choć może też identyczny do poprzedniego bo przecież zaplombowany).
Podsumowując, nie był to najbardziej radosny rajd, ale w ostatni dzień zawiało ponownie nadzieja. Jest nadzieja, że Robert znajdzie receptę na ustawienia. Jest nadzieja, ze dobrze się przygotują do Korsyki…
Całkiem uczciwie… strasznie mi żal, że taki sportowiec, taki niesamowity człowiek, nie ma wystarczającego poparcia w świecie biznesu, który chyba nie chce mu dać szansy. I tutaj postawiłbym głownie nacisk na temat pechu/szczęścia – potrzeba takiego Briatore lub Dennisa, którzy zaryzykowaliby werbując kierowcę z ryzykiem (ograniczenia, doświadczenie), wbrew opinii “sponsorów”, którzy oczekują twardych i natychmiastowych wyników. To jest kluczem do przyszłości, i tu trzeba liczyć na “szczęście”. Resztę….. wierzcie mi…. Robert opanował.
Zachęcamy by inni klubowicze, którzy byli na rajdzie, również przesłali swoje wspomnienia i wrażenia na adres:
Social media