Wreszcie nadszedł ten dzień…
Pierwszy tegoroczny rajd rundy WRC i my, zwarci, gotowi do drogi.
Do pokonania ponad 1700km, w ciągu których mamy mnóstwo czasu na ostatnie przygotowania i planowanie choćby dojazdów na wszystkie OS. Już na początku widać, że logistycznie powinno być dobrze. Park serwisowy, nasza baza noclegowa i odcinki z trzech pierwszych dni są w dość bliskiej odległości, więc czasowo powinniśmy to wszystko w miarę ogarnąć.
Droga dojazdowa mija nam w miarę spokojnie, aż do granicy austriacko-włoskiej, gdzie na przełęczy łapie nas potężna śnieżyca, która znacznie spowalnia nasze zaplanowane tempo jazdy. Kolejne kilometry, a tu niespodzianka w postaci ulewnego deszczu, w którym przyszło nam jechać aż pod sam hotel w Turynie. Meldujemy się ze sporym opóźnieniem. Na sen mamy jedynie 4 godziny. Shakedown rozpoczyna się o godz. 8:00, a my aby na niego zdążyć, mamy jeszcze przed sobą przejazd przez wysoko położone, ośnieżone górskie drogi.
Środa
Parę minut po ósmej dojeżdżamy do Gap, na którego obrzeżach umiejscowiony jest park serwisowy. Robert z Maćkiem czynią już ostatnie przygotowania do wyjazdu na pierwszy treningowy przejazd. Nie ma szans abyśmy zdążyli teraz dotrzeć do odcinka – zostajemy więc rozejrzeć się po parku. Stanowiska Forda i VW rozłożone są obok siebie. Citroen po jednej stronie, a po drugiej ogromna konstrukcja mieszcząca w środku cały serwis i zaplecze Hyundai’a. Wygląda to imponująco, a na dodatek bardzo polepsza warunki zarówno serwisantom, załogom, reporterom jak i zwykłym kibicom, którzy obserwując pracę ekip mają możliwość przebywania w ciepłym budynku, gdzie nie docierają podmuchy zimnego wiatru i nie kapie nic na głowę. Z boku stoi stolik z małym poczęstunkiem i gorącą kawą. Jesteśmy mile zaskoczeni organizacją tego zaplecza – już wiemy gdzie będzie można przyjść się ogrzać ;) Na dodatek przy ekipie Neuville’a, dostrzegamy walizkę narzędziową opatrzoną imieniem Janusz – dobrze mieć takiego “kogoś” w ekipie konkurenta ;)
Nasza załoga wróciła z przejazdu. Mamy teraz czas na przywitanie. Dowiadujemy się, że planują jeszcze tylko jeden wyjazd z serwisu i dwa przejazdy odcinkiem. Nie ma na co czekać – biegiem do samochodu i jedziemy.
Po przejechaniu paru kilometrów zatrzymuje nas bardzo uprzejmy pan wskazując miejsce parkingowe na zamkniętej drodze dojazdowej. Wszystko pięknie, ładnie, ale wg mapy, mamy jeszcze do przejechania ok 4 km, aby dotrzeć do najbliższego punktu na shakedown. Nie, nie ma szans żebyśmy zdążyli je przejść do przejazdu Roberta.
Mętlik w głowie… co robić? Próbować iść, czy lepiej wracać na serwis?
Nasze rozmyślania przerywa kolejny uprzejmy pan. Podchodząc wręcza nam karteczkę informacyjną co można, a czego nie wolno, jak zachować się na odcinku, w jakich miejscach można bezpiecznie stawać, którędy przechodzić itp. – ogólnie mówiąc informacje niezbędne komuś, kto ma pierwszy kontakt z ogólnie pojętym rajdowaniem. Ku naszemu zdziwieniu informuje nas również, że właśnie podjeżdża bus, który podwiezie nas do odcinka.
Hmmm… prywatny dojazd do punku… tego podczas ubiegłych dziewięciu rajdów, nigdy nie doświadczyliśmy – zawsze gdy parking był przepełniony lub droga była już zamknięta, trzeba było niestety pokonywać ją w obie strony na nogach. Jeszcze większe zdziwienie ogarnia nas, gdy kierowca informuje, że te 4 kilometry pokonamy bez żadnej opłaty… a jednak można wyjść na przeciw kibicom i ułatwić im oglądanie rajdu. Bardzo duże i pozytywne zaskoczenie organizacyjne już od samego początku pierwszego dnia.
Na pierwszym okrążeniu łapiemy naszych chłopaków na samym starcie. Później wdrapujemy się na błotnistą skarpę, z której oglądamy przejazdy na dużym lewym nawrocie. Jest tu zgromadzona większa część ekip TV i sporo fotografów. Robert przemknął, a my mamy jeszcze sporo czasu na pooglądanie kolejnych przejazdów. Z przedłużonego czasu na dodatkowy przejazd skorzystali jedynie Sordo, Prokop i Latvalla. Bardzo korzystnie wygląda tu droga dojazdowa do startu. Każdy kibic ma możliwość przejścia tuż przy samochodach rajdowych, które oczekują w długim sznurku na swoją kolej. Można tu dokładnie przyjrzeć się z bardzo bliska wszystkim samochodom, nie przeszkadzając przy tym załogom.
Mamy bardzo ładny, słoneczny dzień (jak się później okazało jedyny taki) zachęcający do dłuższego przebywania w parku serwisowym.
Na godziny popołudniowe organizator zaplanował dla kibiców jeszcze dwie atrakcje, w których weźmie udział również nasza ekipa. W samym centrum starego miasta, każdy team przygotowane ma osobne miejsce dla swoich zawodników i ich fanów. Przez całą godzinę można podejść do każdego z nich, zamienić dwa zdania, poprosić o autograf czy zrobić sobie zdjęcie. Jesteśmy tu świadkami bardzo spontanicznej rywalizacji Roberta i Martina Prokopa podczas gry w kółko i krzyżyk. Na obrusie, z konieczności, Robert składa mnóstwo swoich podpisów, robiąc tym samym niepowtarzalną pamiątkę pierwszemu chętnemu, któremu udało się go przechwycić.
Teraz kolej na następną niespodziankę. Udajemy się do hali, w której mieści się duże lodowisko. Przygotowano tu nie lada atrakcję – kierowcy i piloci na gokartach wykonali kilka przejazdów po lodzie. Całe to show było bardzo fajnie zorganizowane. Najpierw na taflę zawodnicy wyjechali większą grupką, a później każdy zespół toczył rywalizację kierowca kontra pilot. Co po niektórzy podeszli do tego na dużym ludzie. Robert w czasie jazdy pozdrawiał kibiców, podnosił nogę, robił bączki. Dało się też zauważyć, że nie każdy zapamiętał tor jazdy i dzięki temu powstało mnóstwo zabawnych sytuacji np. … pomylił kierunek jazdy i na zakręcie spotkał się ze swoim pilotem. Ktoś inny zrobił jedno okrążenie więcej, gdy jego pilot już dawno wrócił do boksu… Ogólnie było bardzo wesoło.
Myślę, że takie atrakcje bardzo mile urozmaicają kibicom rajd i są dobrym wstępem, a zarazem lekkim rozluźnieniem przed poważną i trudną rywalizacją.
Czwartek
Z samego rana jedziemy na pierwszy OS.
Pogoda nie rozpieszcza. W nocy zaczął padać deszcz. Niełatwe zadanie przed kibicami i załogami. Na drodze i poboczach jest bardzo ślisko.
Czekamy… czekamy… jest… Robert przemknął jak strzała i tyle go widzieliśmy…
W drodze na kolejny zaplanowany odcinek dostajemy smsa, że nasza załoga na 1 i 2 OS-ie uzyskała najlepszy czas!!!
Stan przedzawałowy! Niedowierzanie! Jak Oni to zrobili!? Yes, yes, yes! Ogromna radość! Konsternacja… co teraz robić? Jechać na punkt tak jak mieliśmy to zaplanowane? Nieeee! Szybki zawrót, pętla, kilkanaście kilometrów i jesteśmy na drodze dojazdowej pomiędzy odcinkami gdzie łapiemy naszych chłopaków.
Buzie śmieją się nam od ucha do ucha – jesteśmy tacy szczęśliwi! Tacy dumni!!! Znów nastaje ta magiczna chwila, gdy nic innego nie ma się w głowie. Chwila, w której zrobiłbyś wszystko żeby tylko pokazać im, że wiesz, że jesteś, że cieszysz się razem z nimi, że trzymasz za nich kciuki jak nigdy dotąd! Nie przeszkadza nam ulewny deszcz i to, że przy każdym przejeżdżającym samochodzie stajemy się coraz bardziej mokrzy… to wszystko jest zupełnie poza nami. Uwielbiam ten stan!
Mamy prawie 3 godziny na dotarcie do kolejnego OS. Załogi w tym czasie są na przegrupowaniu i serwisie.
Dojazdy do odcinków są dla nas sporym zaskoczeniem. Liczyliśmy się ze sporymi utrudnieniami, a tu nic takiego nie ma miejsca. Na każdy OS (trochę myśląc) da się bez problemu w miarę blisko dojechać. Nie trzeba pokonywać na nogach 3-4 km jak to miało miejsce np. na rajdzie Sardynii czy Finlandii. Aby znaleźć się na wyznaczonym punkcie wystarczy przejść 500-600 metrów. My wprawdzie decydujemy się na zajmowanie trochę odleglejszych miejsc, ale to tylko i wyłącznie ze względu na lepszą pozycję do robienia zdjęć i kręcenia filmików.
Dojeżdżamy do startu 4 odcinka. Jesteśmy znów mocno zaskoczeni bliskością kibice-samochody. Droga, nawet tuż za samym startem, jest mocno oblegana przez duże grupy ludzi. Można powiedzieć, że kibice stoją wręcz na odcinku, po którym za moment zaczną przejeżdżać rajdówki. Mocno czuć tu prawdziwą, rajdową atmosferę. Przekrój kibiców jest tak zróżnicowany, że aż miło się to wszystko obserwuje. Starsi panowie palący fajki, kobiety z małymi dziećmi, na przeciw kibic stojący o kulach, wsparty o kolegę na wózku inwalidzkim. To właśnie ta atmosfera napawa nas optymizmem. Cały nasz świat nabiera nowego wyrazu. Dziadek stojący obok próbuje wdrapać się na stromą skarpę, grupka młodych chłopaków stojąca wyżej schodzi by podać mu ręce, wciągają go do góry… bardzo miłe są takie obrazki. To niby powinno być takie naturalne…
Przypomina mi się sytuacja z rajdu Hiszpanii, gdzie sama próbowałam, dla lepszego widoku, wdrapać się po prawie pionowym zboczu i gdy kibice z góry poratowali mnie czekanem :) Oj, dużo by można opowiadać…
Już, już… spoglądamy na zegarki. Robimy ostatnie przymiarki do zdjęć. Słychać w oddali jak startuje pierwszy… drugi… trzeci…Nerwowo stąpamy z nogi na nogę. Kto teraz? Kto teraz?
Gdy tak obserwujemy po kolei każdy przejeżdżający samochód, łapiemy się na tym, że gdy przychodzi kolej na naszych, jesteśmy czasem prawie zupełni nie przygotowani, a tu trzeba przyłożyć oko do aparatu, palec do spustu, skierować pilot na kamerkę… jest momentami wesoło. Przeważnie stoimy w dalszej odległości od siebie i wtedy nie pozostaje nam nic innego jak głośne krzyczenie “Kubica teraz!” “Szykuj się! Kubica jedzie!”.
Bardzo polubiliśmy te momenty – wtedy inni kibice odkrzykują nam “Kubica! Kubica!” i tym sposobem każdy stojący obok wie kto teraz przejedzie :)
Robert znów przemknął koło nas. Był bardzo blisko. Zdaję sobie sprawę, że niektórym ciężko jest to zrozumieć jak można stać tak blisko drogi, ale znając już trochę tor jazdy samochodów i będąc w stanie ocenić bezpieczne miejsca, nie jest to tak bardzo ryzykowne jak mogłoby się wydawać.
Po kilku przejazdach kolejnych załóg decydujemy się powrócić na drogę dojazdową do kolejnego odcinka, by w bardzo malowniczej scenerii uwiecznić przejazd naszej załogi. Pada niemiłosiernie. Czekamy. Dojeżdżają do nas kolejni fotografowie. Aha… znów nie będziemy tu sami ;) Wpadam na trochę zwariowany pomysł rozwieszenia flagi, a konkretniej przyklejenia jej na samochód. Tak mocno pada, że nie ma szans aby pod naporem deszczu ją tu zwiało. Przebieram nóżkami w oczekiwaniu na Fiestę. Przejeżdżające wcześniej załogi zerkają – ciekawe co sobie myślą?…
Wreszcie widać na horyzoncie błyszczące elementy, a więc zbliża się ten na którego czekaliśmy.
Brawo chłopaki! Brawo! Brawo! Brawo!
Znów nastaje ten moment, w którym widzę w odpowiedzi uśmiechy na ich twarzach :)) Flagi nie dało się przecież przeoczyć!
Jedziemy na serwis. Dzień zakończył się przepięknie. Obserwujemy “pobieranie krwi” z naszej Fiesty, która spisała się dziś znakomicie.
Roberta przechwytują od razu dziennikarze, a my mamy czas aby zamienić kilka zdań z Maćkiem. Skromnie stwierdza, że dziś to dopiero początek… że był to ten łatwiejszy dzień… że to dopiero jutro czekają na nich te naprawdę ciężkie odcinki, a zwłaszcza technicznie trudny OS 8.
Z przejęciem opowiada też o 3 odcinku i warunkach w jakich było dane im jechać.
Piątek
Dzisiejsze odcinki rozlokowane są po obu stronach naszej bazy. Dojazdy mamy już rozplanowane – powinniśmy zdążyć dotrzeć na każdy przejazd Roberta.
Pogoda niestety jest niezmienna. Padało całą noc i nadal pada. Dojście do odcinka przypomina nam warunki jakie panowały na Rajdzie Polski. Wszędzie błoto, błoto, błoto. Zaparkowanie samochodu na zaoranym polu raczej nie wchodzi w grę – mogłoby być ciężko z niego wyjechać. Stajemy wzdłuż dojazdu i dalej na nogach, jak większość parkujących tak kibiców.
Niestety droga na przełaj nie była najlepszym pomysłem. Zamiast samochodu, teraz my grzęźniemy w niezłym błocie. Przeraźliwie uciapciani docieramy. Jest bardzo sympatycznie. Każdy spogląda na swojego sąsiada i przechwala się komu udało ocalić się choć skrawek czystej nogawki. Co poniektórzy są przygotowani nawet na zmianę na suche skarpetki. Ach, gdyby człowiek był na tyle mądry i przewidział, że znów potrzebne będą kalosze… ;)
W oddali widać punkt startowy i pojawiające się na nim pierwsze ekipy. Stoimy tuż za ostrym zakrętem z długim widokiem na niesamowicie szybko mknące już w oddali samochody. Ech… gdyby tu był śnieg… cóż to byłaby za jazda.
Robert wyskoczył zza zakrętu i perfekcyjnie pojechał dalej, zostawiając na nas jedynie lekką mgiełkę.
Biegiem do samochodu i cel OS 8. Tym razem udaje nam się dotrzeć w przepiękne miejsce. Gdyby nie ciągle padający deszcz i mgły unoszące się nad górami, byłoby stąd widać sporo znajdujących się na wzniesieniach malutkich miasteczek. Wdrapujemy się na skarpę i w oczekiwaniu na rozpoczęcie odcinka delektujemy się widokami.
Zaczynają przejeżdżać otwierające odcinek pierwsze samochody. Mgła lekko unosi się i w oddali dostrzegamy “0”, które wyłoniło się niespodziewanie pokazując nam jaką drogą odbędzie się przejazd. Oby mgła tylko nie opadła z powrotem, to będziemy mieli bardzo długo widocznego Roberta na krętym, górskim zjeździe.
Rozpoczyna się. Słychać pierwsze okrzyki i ryk nadjeżdżającego samochodu.
Stoimy koło płynącej w dole rzeki. Skarpa jest bardzo stroma, a kolejne samochody zaczynają coraz bardziej ścinać zakręt, niebezpiecznie zbliżając się już ku dołowi. Dodatkowo na wyjściu z najbliższego zakrętu mocno nimi rzuca. Widząc to na ciele ma się niezłe ciarki…
Przypominają nam się wczorajsze słowa Maćka “… i szczególnie trudny jutrzejszy OS 8…”.
Kolej na naszą załogę. Są! Są! Widać ich długo, w oddali. Jadą! Przejazd perfekt. Wyglądało to tak jakby przed samym Robertem ktoś tu tory rozłożył, a on ryczącym TGV po nich przejechał. Niesamowity widok! Słychać dookoła słowa podziwu.
Wracając na parking przechodzimy koło mety lotnej. Robert wspominał, że miał tu spore problemy z wyhamowaniem, a my widząc jak zachowują się w tym miejscu kolejne nadjeżdżające samochody, zdajemy sobie sprawę, że każda ekipa mogła mieć tu “gorąco”. Droga hamowania na tym krótkim, końcowym odcinku była baaardzo długa i niebezpieczna.
Zadziwia nas po raz kolejny łatwość przemieszczania się po okolicy. Nikt tu nie blokuje dróg. Jazda odbywa się bardzo płynnie, dzięki czemu bez zbytniej nerwowości udaje się nam o czasie dotrzeć na kolejny OS.
Zajmujemy pozycje za wylotem z prawego zakrętu z krótka prostą, lewym zakrętem i wjazdem na niezłe wzniesienie. Długi, piękny widok. Do tego przejazdom rajdówek towarzyszy lecący tuż nad nimi helikopter, dodatkowo potęgując pęd wiatru.Wokół palą się ogniska, słychać wyciąganie korków. Jest całkiem sympatycznie i wszystko odbywa się bardzo kulturalnie. Na małym iglaku ląduje nasza polska flaga. Wozimy ją od początku naszego rajdowania i choć jest już trochę wysłużona to znakomicie sprawdza się właśnie w takich sytuacjach… Wielkość drzewek nie pozwala tu na przywiązanie dużej flagi klubowej, a otaczające nas zewsząd błoto nie zachęca do rozłożenia jej na nim.
Przejazd naszej załogi poprzedza mały incydent w wykonaniu Ogiera, który niebezpiecznie najeżdża na stojący obok nas murek. Ufff… było ciepło.
Maciek z Robertem wyjechali, śmignęli nam przed nosem i długo, długo podziwialiśmy ich jeszcze wjeżdżających na pobliskie wzniesienia.
Będąc na odcinkach rzadko mamy okazję mieć dostęp do internetu, a zatem o wynikach dowiadujemy się dopiero dzięki otrzymywanym sms-om.
W drodze na kolejny długi przejazd docierają do nas informacje, że coś się wydarzyło… że chłopaki stoją… że jakiś lód był… że wjechali za głęboko… że nie da się ich wypchnąć :/
Smutek, żal, wściekłość… Jaki lód? Akurat na nich musiał czaić się tam ten lód? Dlaczego teraz? Tysiąc myśli na minutę…Stajemy ochłonąć…
Nic nie poradzimy. Takie właśnie są rajdy. Jedziesz, jedziesz, jedziesz, ciut za duża prędkość, jeden mały syfek, lodzik i Cię nie ma na drodze. Szkoda nam chłopaków – tak rewelacyjnie im szło… Szkoda tych nieprzejechanych kilometrów, tego potrzebnego doświadczenia, tego opisu trasy. Ale… po kilku chwilach dociera do nas, że nie tak… że przecież nadal jest się czym cieszyć… że kto jak nie Robert pokazał całemu rajdowemu światu jak wygrywa się pierwszy, ba!!!pierwsze dwa odcinki rajdu, na którym znalazł się pierwszy raz.
Ta myśl jest znacznie lepsza i jej będziemy się trzymać!
Wracamy do bazy. Musimy zastanowić się co robić dalej. Na spokojnie przeglądamy mapy i dojazd do Monako. Rzut oka na prognozę pogody – tam też pada i ma dalej padać.
Do końca nie potrafimy zadecydować czy jechać na dwa jutrzejsze odcinki, czy tak jak Robert z Maćkiem wrócić do domu.
Została zapałka i to ona zadecydowała, że Monako tak, ale za rok… z Robertem :)
Social media